poniedziałek, 2 lipca 2012

"surowi rodzice" - czy ktoś sobie żartuje?

Kiedy wspomniany w tytule program wchodził na antenę, niecierpliwie wyczekiwałam każdego kolejnego odcinka. Potem, z różnych przyczyn, zaprzestałam oglądania tego "szoł"...
Dzisiaj obejrzałam sobie w internecie ostatni z odcinków. Po dłuższej przerwie w oglądaniu, nasunął mi się pewien pomysł: A gdyby tak rodziców tych dzieciaków wysłać do takiego programu?
Postawa rodziców tych zabłąkanych nastolatków, jest dla mnie niemalże jedyną przyczyną takiego przebiegu sytuacji w ich własnych domach!
Tak oto sumienie każe mi stanąć w obronie dzieciaków, zgłoszonych do tego żałosnego programu, który z odcinka na odcinek obnaża beznadziejny schemat postępowania z "trudną młodzieżą", której twórcami są przecież sami zainteresowani - rodzice owej młodzieży. Bo przecież czego oczekiwać od dziecka, które, jak mawiają, "rodzi się jako czysta kartka, gotowa na zapisanie"? Czego może oczekiwać mama nastolatki, której jedynym zainteresowaniem jest "pooglądanie sobie faktów na tefałenie"? Czyż nie tego, że jej córka nie znajdzie sobie w życiu żadnego ciekawszego zajęcia, niż oglądanie telewizji, czy też bardziej nowoczesnego "siedzenia w komputerze"? A jak może matka innego zbuntowanego nastolatka oczekiwać od niego sympatii, współuczestniczenia w życiu rodzinnym i czego tam jeszcze zapragnie, kiedy ostatni raz w teatrze, czy kinie, była z tym swoim nastolatkiem, zanim zaczął on mieć naście lat? A może mama, która nie potrafi się nawet wysłowić i w każde zdanie co najmniej dwa razy wtrąca moje ulubione hasło: "no nie?", może mieć coś więcej do zaoferowania swemu dziecku?
Żeby nie piło, nie paliło, nie szlajało się po nocach, nie chodziło na wagary i miało chociaż cień ochoty na jakiekolwiek wynurzenia wobec starych, to trzeba się, moi Drodzy Państwo, postarać nieco bardziej, niż rzucić w świat słowa: "mam nadzieję, że ona zmądrzeje na tym pobycie u surowych rodziców i że ona zacznie doceniać to, co ma w domu"... A co ma? Rodzica gapiącego się w tv, zaaferowanego swoim partnerem bardziej, niż czymkolwiek na świecie? Rodzica, który nie dając nic od siebie, wymaga od dziecka zaangażowania w życie rodzinne? Rodzica tak bardzo pochłoniętego swoim życiem, że to cud, iż w ogóle przypomniał sobie, że posiada dziecko, wysyłając je na "wychowanie" do obcych ludzi? A może rodzica, który liczy na to, że jego dziecko będzie cudowną jednostką, bo te wszystkie piękne wartości po prostu połknęło wraz z pierwszym oddechem w dniu swoich narodzin i mimo wszelkich obyczajów i przeciwności losu, ono (to dziecko) będzie najcudowniejszą postacią na świecie, gotową do poświęceń na rzecz innych... i w ogóle z otwartym sercem na wszystko na tym świecie?
Niechże ktoś puknie się w czółko!
Na cudownym, zapowiadającym wiele początku swojego życia jesteśmy pustą kartką! Czystą i bez skazy. Potem stajemy się na chwilę wierną kserokopią swoich bliskich. A jeszcze potem osiągamy etap, w którym próbujemy analizować życie, którego staliśmy się częścią. Wtedy zaczynają się schody. Wtedy też zaczyna się prawdziwa rola rodziców. Bo już nie kopiujemy zachowań bliskich - zaczynamy je analizować, myśleć po swojemu, widzieć wszystko swoim okiem, a z tych obserwacji wyciągamy wnioski... które często nie podobają się światu... Zaczynamy błądzić i się w tym wszystkim gubić, jeśli nie mamy przy sobie silnych wzorców. To wtedy nastaje etap pt: "zatrzymaj świat, ja wysiadam!". To wtedy zaczyna się utrata kontroli nad wspaniałą, cudowną, ach i och pociechą...
Jak świat stary, powtarzane są nam wzorce: "kochać, robić wszystko jak najlepiej, być wzorem do naśladowania". A tu nagle, zupełnie nieoczekiwanie okazuje się, że nie potrafimy kochać, nie potrafimy robić wszystkiego najlepiej, nie potrafimy stworzyć wzorca... I pal licho, kiedy zdajemy sobie z tego sprawę... Gorzej niestety, kiedy nie dopuszczamy do świadomości tego, że jednak popełniliśmy błąd... Przecież jesteśmy tacy wspaniali, idealni, bez zarzutu... I nagle wtedy trzeba wysłać dziecko do "surowych rodziców"... Ewentualnie do rygorystycznej szkoły z internatem....

Jestem dzieckiem niedoskonałych rodziców. Rodziców, którzy jednak potrafili przyznać się przed własnym dzieckiem, że są niedoskonali, że popełniają błędy. Rodziców, którzy utwierdzali mnie w przekonaniu, że jestem dla nich kimś absolutnie wyjątkowym, mimo wszelkich życiowych zakrętów.
Rodziców, którzy nie zwalali całej winy tego świata na mój "bunt nastolatka", a zawsze szukali przyczyny w całokształcie!
Jestem dzieckiem rodziców, którzy, choć być może popełnili wiele błędów - ZAWSZE brali pod uwagę moje zdanie, ZAWSZE liczyli się z moim punktem widzenia i dzięki temu ZAWSZE mieli we mnie kochającą córkę, która mogła podzielić się z nimi wszystkim, co działo się w jej życiu. Córkę, która się nie bała rozmawiać, nie bała zdradzać swoich tajemnic, która wiedziała, że mimo odmiennego od rodziców zdania - zostanie wysłuchana, zrozumiana i mimo wszystkich życiowych głupstw - będzie bardzo kochana!
I jakkolwiek nie obce mi stwierdzenie: "bunt nastolatka" - nigdy w życiu nie uraczyłabym moich Rodziców takimi zachowaniami, jak bohaterowie programu! Bo sobie na to nie zasłużyli!
I po obejrzeniu kilkunastu przypadków, łudząco podobnych do siebie, jestem pewna, że to, jakim jestem człowiekiem, wyniosłam od rodziców, którzy nigdy, absolutnie nigdy, nie wmawiali mi, że jestem młoda i głupia i co za tym idzie - nie mam nic do powiedzenia.
A zawsze miałam dużo do powiedzenia :))))
I dzisiaj, żyjąc, jak chcę i widząc życie takim, jakie widzę, cieszę się cholernie, że moi Rodzice, nie byli nieudolnymi rodzicami, wysyłającymi mnie na tygodniowy "obóz" do surowych rodziców.
Bo sami doskonale dali sobie radę!
A ja Im za to bardzo, bardzo dziękuję!

A wszystkim zastanawiającym się rodzicom, chcącym wysłać swoje trudne dziecko na wychowanie, polecam usiąść i zastanowić się, czy aby prostszym rozwiązaniem nad ośmieszanie się na wizji przed tysiącami ludzi, nie będzie jednak poważna i szczera rozmowa ze swoim, tak przecież ukochanym i wspaniałym dzieckiem...

6 komentarzy:

  1. Też oglądałam chociaż nie wszystkie odcinki i jestem zdania że bardzo często winę ponoszą rodzice swoim zachowaniem. Też byłam buntowniczką ale miałam w domu dużo miłości.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam sie z Toba w pełni, masz duzo racji.

    OdpowiedzUsuń
  3. juz tam olac, że masz racje, mądrze gadasz i w ogóle, ale ja Ci rodziców zazdroszczę! Kurwa, sama chciałabym móc tak napisać...

    OdpowiedzUsuń
  4. no,więc ja uważam,że dzieci nie wystarczy mieć,trzeba je wychowywać,a większosć problemów bierze się z rodzinnego domu...temat rzeka...

    OdpowiedzUsuń
  5. A propos programu: okazuje się, że fizyczna praca jest starą jak świat i bardzo sprawdzoną metodą wychowawczą (chyba nawet Newsweek o tym więcej pisał). Też napiszę o tym kiedyś - nazywam tę metodę "wychowanie przez dziabanie" (przy pomocy motyki oczywiście).
    Pozdrawiam i zapraszam
    http://mamaczworga.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Wlasnie w tym programie byla jedna z moich pacjentek. No coz jakos nie zauwazylam zeby w prawdziwym zyciu miala jakies mega problemy z corka, mloda odzywala sie z szacunkiem,do brata tez bardzo grzecznie a tu nagle w programie takie cuda wianki

    OdpowiedzUsuń