Przyznam się szczerze, że naprawdę bałam się końca świata, który miał nastąpić.
Świat się jednak nie skończył, choć w dniu "ostatecznym" spowodowałam w domu wielki wybuch, bo chciałam benzyną rozpalić w kominku... Mam nawet z tego wiekopomnego dnia małą bliznę na ręce ;)
Mój świat skończył się jednak trochę później... bo 30 stycznia.
Od tego dnia ma miejsce tytułowy "nowy początek".
Nowy, bez jednej osoby w naszym życiu... choć właściwie to tylko w moim życiu...
Nowy, z którym sobie nie radzę...
Nowy, trudny i bolesny...
Mocno chcę uwierzyć w czas leczący rany...