poniedziałek, 30 lipca 2012

weekendowe pozdrowienia znad morza :)





Już w domu.
Wspominam ciepłą (o dziwo!) wodę w morzu... i chcę znowu! 
Obowiązkowo w tym roku muszę jeszcze choć raz zaliczyć morze :)))

niedziela, 22 lipca 2012

pysznie i zdrowo... no prawie zdrowo ;)

Zdrowo, bo brzoskwinia, kiwi, melon, maliny, jagody i jabłko...
No prawie zdrowo, bo bita śmietana... dużo :))))

Taką pyszną raczyłam się dzisiaj kolacją! :)





piątek, 20 lipca 2012

amy... i "wiatr we włosach"...

Coraz bardziej zasłuchuję się w Amy Macdonald.
Niektóre jej kawałki, gdy tylko zaczynają brzmieć, na poważnie zaczynają mi podpowiadać, żeby wsiąść w samochód nocą, kiedy na drogach jest tak spokojnie, iż ma się cząstkowe poczucie, że jest się panem/panią tych dróg... I pędzić sobie naprzód, stukając palcami w kierownicę, subtelnie, zgodnie z rytmem grającym w duszy...
W sumie nie musi być nocą. Może być nad ranem... Bladym świtem też niewiele dzieje się na drodze, a dodatkowo zawsze mam o tej porze to niesamowite poczucie, że właśnie zaczyna się nowa szansa... nowy etap... nowy rozdział... Ludzie budzą się do zmagań z kolejnym dniem. Niektórzy właśnie w zacisznych zakątkach swych domów, dopijają poranną kawę, po której muszą wyjść do pracy... A ja jadę! Przed siebie! Wcale nie szybko... Jestem wolna, jak ptak!

Życzyłabym sobie tylko, dla dopełnienia całości, żeby w taką nadranną podróż wybrać się autem, którego karoseria liczy sobie już co najmniej 35 lat... i którego silnik wybrzmiewa sobie na wolnych obrotach stłumionym gulgotaniem... takie, dajmy na to, 4-litrowe V8 mogłoby być... ;)


niedziela, 15 lipca 2012

a weekend...

Spędzamy w przeuroczym miejscu, gdzie pachnie zbożem i sadem :)




piątek, 13 lipca 2012

małe wariactwa

Przywędrowała dzisiaj do mnie moja Młodzież, ze swoim nowym śpiworkiem z motywem Kubusia Puchatka (kupionym w tesco na wyprzedaży, za całe 19,90pln) i poprosiło mnie, żebym go do tego śpiworka zapakowała. Tak też zrobiłam.
I gdy tak sobie siedziałam koło mej Młodzieży, wpatrując się z nutką wzruszenia, jak cieszy się dziecię faktem przebywania w swoim własnym śpiworku, to natychmiast po głowie zaczęły mi biegać małe wariactwa. Tak nazywam spontaniczne myśli, pchające do działania, by jak najszybciej zrealizować obrazy tłukące się po głowie. Tym razem kotłował się po głowie plan nagłego, spontanicznego wyjazdu na króciutkie chociaż wakacje.
Najlepiej nad morze, którego Młodzież jeszcze nigdy nie widziała...
Najlepiej pod namiot, żeby pozwolić dziecku zasmakować prawdziwej przygody!
Najlepiej jeszcze dziś! :)))

Potocznie mówiąc, jestem w gorącej wodzie kąpana i jak sobie coś wymyślę, to natychmiast całą sobą przełączam się z trybu marzę w tryb realizuję.
Kocham to uczucie, gdy przełączam się w ten tryb. W ciele zaczyna płynąć jakaś dziwna pochodna adrenaliny, przyspiesza puls, mózg rozpędza się do wysokich obrotów... Czuję przyjemne podniecenie całą tą sytuacją. A im więcej możliwości realizacji znajduję, tym silniejsze to uczucie. Wtedy tak bardzo czuję, że żyję! Że daję radę! A już zwłaszcza, jak udaje się osiągnąć ten "spontanicznie zaplanowany" cel :))))

(wczoraj w taki dokładnie sposób, zamarzyłam w południe, by mieć czytnik ebooków... no i wieczorem już miałam :)))

Dzisiaj niestety nie będzie tak łatwo. Jakkolwiek na pewno się nie poddam, bo już mi się tryb automatycznie przełączył i mózg wiruje na wysokich obrotach, ledwo wyrabiając na zakrętach :)
Dzisiaj niestety mamy na drodze przeszkodę ciężką do pokonania: mój TŻ chwilowo nie jest w stanie opędzić się od pracy, która ma to do siebie, że jak jej nie ma, to nie ma, ale jak już walnie znienacka, to nie wiadomo, w co ręce wsadzić... :)

Niemniej nie poddaję się! Będę Was informować! :)
W końcu należy się mojej kochanej, zapakowanej w śpiwór z Puchatkiem, Młodzieży... :)))


wtorek, 10 lipca 2012

przepis na chillout ;)

wsiąść w samochód
zatrzasnąć drzwi
otworzyć szyby
przekręcić kluczyk
usłyszeć ryk silnika
ruszyć
włączyć muzykę
i gnać przed siebie
wcale niekoniecznie szybko...

a najlepiej nocą! :)






środa, 4 lipca 2012

baba i golf

Jeśli komuś tytuł podsunął na myśl volkswagena, to od razu mówię, że nie o to się rozchodzi :)
Jak również nie rozchodzi się o część garderoby, którą kocham tylko chłodną jesienią, a samo wspomnienie tego słowa w obecnej sytuacji pogodowej, napawa mnie wstrętem niebywałym :)
Mowa o snobistycznym "sporcie dla bogaczy".
I nawet wcale nie o mnie tutaj idzie, bo ja lubuję się jednak w bardziej plebejskiej siatkówce plażowej oraz - wiadomo - piłce nożnej oglądanej :)
Ale mój TŻ kilka razy w życiu wspomniał mi, że pogrywał niegdyś w golfa i całkiem mu się ta zabawa podobała.
Jako, że jest mi go bardzo szkoda, gdyż jego była narzeczona nie pofatygowała się zwrócić mu jego kompletu kijów golfowych (oj, zła i niedobra narzeczona!), postanowiłam zaskoczyć go po wielu latach wspólnego bycia ze sobą i zrobić mu niespodziankę w postaci biletu na pole golfowe. Pole takie mamy zresztą właściwie za płotem własnego ogródka plus 3 minuty piechotą :) Pomyślałam więc, że już łatwiejszego zadania nie mogłam sobie wymyślić...

źródło: http://www.freegreatpicture.com



I co?
I oto wchodzę na stronę Łódzkiego Klubu Golfowego o oryginalnej nazwie "Golf" :) Odszukuję cennik, zacieram ręce i....
Czy ktoś mi może powiedzieć, co to jest "PUTTOWANIE 30 minut", "GRA NA POLU PITCH AND PUT"...? Albo czy może mam wziąć i zsumować "koszyk piłek 50szt - gra z trawy" z wypożyczeniem kijka i.. właśnie... i z czymś jeszcze?
Nie udało mi się znaleźć po ludzku napisanego: godzina gry z wypożyczeniem kijka i z pakietem piłek - xxx pln... Za proste? A może zbyt "zwyczajne" dla przeciętnego zjadacza chleba, wielbiciela siatkówki plażowej i piłki nożnej oglądanej? 
Za to znalazłam punkt "sesje zdjęciowe z instruktorem"...


I dupa! Niespodzianki nie będzie! A dodatkowo, wychodząc z założenia, jak w cytacie "o mnie" - teraz się muszę nauczyć choć trochę o puttowaniu i piczendplejowaniu ;)))



poniedziałek, 2 lipca 2012

"surowi rodzice" - czy ktoś sobie żartuje?

Kiedy wspomniany w tytule program wchodził na antenę, niecierpliwie wyczekiwałam każdego kolejnego odcinka. Potem, z różnych przyczyn, zaprzestałam oglądania tego "szoł"...
Dzisiaj obejrzałam sobie w internecie ostatni z odcinków. Po dłuższej przerwie w oglądaniu, nasunął mi się pewien pomysł: A gdyby tak rodziców tych dzieciaków wysłać do takiego programu?
Postawa rodziców tych zabłąkanych nastolatków, jest dla mnie niemalże jedyną przyczyną takiego przebiegu sytuacji w ich własnych domach!
Tak oto sumienie każe mi stanąć w obronie dzieciaków, zgłoszonych do tego żałosnego programu, który z odcinka na odcinek obnaża beznadziejny schemat postępowania z "trudną młodzieżą", której twórcami są przecież sami zainteresowani - rodzice owej młodzieży. Bo przecież czego oczekiwać od dziecka, które, jak mawiają, "rodzi się jako czysta kartka, gotowa na zapisanie"? Czego może oczekiwać mama nastolatki, której jedynym zainteresowaniem jest "pooglądanie sobie faktów na tefałenie"? Czyż nie tego, że jej córka nie znajdzie sobie w życiu żadnego ciekawszego zajęcia, niż oglądanie telewizji, czy też bardziej nowoczesnego "siedzenia w komputerze"? A jak może matka innego zbuntowanego nastolatka oczekiwać od niego sympatii, współuczestniczenia w życiu rodzinnym i czego tam jeszcze zapragnie, kiedy ostatni raz w teatrze, czy kinie, była z tym swoim nastolatkiem, zanim zaczął on mieć naście lat? A może mama, która nie potrafi się nawet wysłowić i w każde zdanie co najmniej dwa razy wtrąca moje ulubione hasło: "no nie?", może mieć coś więcej do zaoferowania swemu dziecku?
Żeby nie piło, nie paliło, nie szlajało się po nocach, nie chodziło na wagary i miało chociaż cień ochoty na jakiekolwiek wynurzenia wobec starych, to trzeba się, moi Drodzy Państwo, postarać nieco bardziej, niż rzucić w świat słowa: "mam nadzieję, że ona zmądrzeje na tym pobycie u surowych rodziców i że ona zacznie doceniać to, co ma w domu"... A co ma? Rodzica gapiącego się w tv, zaaferowanego swoim partnerem bardziej, niż czymkolwiek na świecie? Rodzica, który nie dając nic od siebie, wymaga od dziecka zaangażowania w życie rodzinne? Rodzica tak bardzo pochłoniętego swoim życiem, że to cud, iż w ogóle przypomniał sobie, że posiada dziecko, wysyłając je na "wychowanie" do obcych ludzi? A może rodzica, który liczy na to, że jego dziecko będzie cudowną jednostką, bo te wszystkie piękne wartości po prostu połknęło wraz z pierwszym oddechem w dniu swoich narodzin i mimo wszelkich obyczajów i przeciwności losu, ono (to dziecko) będzie najcudowniejszą postacią na świecie, gotową do poświęceń na rzecz innych... i w ogóle z otwartym sercem na wszystko na tym świecie?
Niechże ktoś puknie się w czółko!
Na cudownym, zapowiadającym wiele początku swojego życia jesteśmy pustą kartką! Czystą i bez skazy. Potem stajemy się na chwilę wierną kserokopią swoich bliskich. A jeszcze potem osiągamy etap, w którym próbujemy analizować życie, którego staliśmy się częścią. Wtedy zaczynają się schody. Wtedy też zaczyna się prawdziwa rola rodziców. Bo już nie kopiujemy zachowań bliskich - zaczynamy je analizować, myśleć po swojemu, widzieć wszystko swoim okiem, a z tych obserwacji wyciągamy wnioski... które często nie podobają się światu... Zaczynamy błądzić i się w tym wszystkim gubić, jeśli nie mamy przy sobie silnych wzorców. To wtedy nastaje etap pt: "zatrzymaj świat, ja wysiadam!". To wtedy zaczyna się utrata kontroli nad wspaniałą, cudowną, ach i och pociechą...
Jak świat stary, powtarzane są nam wzorce: "kochać, robić wszystko jak najlepiej, być wzorem do naśladowania". A tu nagle, zupełnie nieoczekiwanie okazuje się, że nie potrafimy kochać, nie potrafimy robić wszystkiego najlepiej, nie potrafimy stworzyć wzorca... I pal licho, kiedy zdajemy sobie z tego sprawę... Gorzej niestety, kiedy nie dopuszczamy do świadomości tego, że jednak popełniliśmy błąd... Przecież jesteśmy tacy wspaniali, idealni, bez zarzutu... I nagle wtedy trzeba wysłać dziecko do "surowych rodziców"... Ewentualnie do rygorystycznej szkoły z internatem....

Jestem dzieckiem niedoskonałych rodziców. Rodziców, którzy jednak potrafili przyznać się przed własnym dzieckiem, że są niedoskonali, że popełniają błędy. Rodziców, którzy utwierdzali mnie w przekonaniu, że jestem dla nich kimś absolutnie wyjątkowym, mimo wszelkich życiowych zakrętów.
Rodziców, którzy nie zwalali całej winy tego świata na mój "bunt nastolatka", a zawsze szukali przyczyny w całokształcie!
Jestem dzieckiem rodziców, którzy, choć być może popełnili wiele błędów - ZAWSZE brali pod uwagę moje zdanie, ZAWSZE liczyli się z moim punktem widzenia i dzięki temu ZAWSZE mieli we mnie kochającą córkę, która mogła podzielić się z nimi wszystkim, co działo się w jej życiu. Córkę, która się nie bała rozmawiać, nie bała zdradzać swoich tajemnic, która wiedziała, że mimo odmiennego od rodziców zdania - zostanie wysłuchana, zrozumiana i mimo wszystkich życiowych głupstw - będzie bardzo kochana!
I jakkolwiek nie obce mi stwierdzenie: "bunt nastolatka" - nigdy w życiu nie uraczyłabym moich Rodziców takimi zachowaniami, jak bohaterowie programu! Bo sobie na to nie zasłużyli!
I po obejrzeniu kilkunastu przypadków, łudząco podobnych do siebie, jestem pewna, że to, jakim jestem człowiekiem, wyniosłam od rodziców, którzy nigdy, absolutnie nigdy, nie wmawiali mi, że jestem młoda i głupia i co za tym idzie - nie mam nic do powiedzenia.
A zawsze miałam dużo do powiedzenia :))))
I dzisiaj, żyjąc, jak chcę i widząc życie takim, jakie widzę, cieszę się cholernie, że moi Rodzice, nie byli nieudolnymi rodzicami, wysyłającymi mnie na tygodniowy "obóz" do surowych rodziców.
Bo sami doskonale dali sobie radę!
A ja Im za to bardzo, bardzo dziękuję!

A wszystkim zastanawiającym się rodzicom, chcącym wysłać swoje trudne dziecko na wychowanie, polecam usiąść i zastanowić się, czy aby prostszym rozwiązaniem nad ośmieszanie się na wizji przed tysiącami ludzi, nie będzie jednak poważna i szczera rozmowa ze swoim, tak przecież ukochanym i wspaniałym dzieckiem...