poniedziałek, 24 grudnia 2012
piątek, 19 października 2012
mr postman - z cyklu "dialogi z synem"
Ostatnio podjeżdża pod dom listonosz. Zbieram się, żeby zejść do niego i mówię do Syna, że na chwilkę schodzę do pana listonosza i zaraz wracam. Syn wyraża zgodę, schodzę więc.
Stoję pod domem z listonoszem, podpisuję odbiór poleconego i słyszę dobiegający zza uchylonego okna dachowego w kuchni głos Syna: "Mamoo, mamoo, chciałem zobaczyć!". Wołam, że już wracam, wchodzę na górę...
Pod moim wysoko osadzonym oknem w kuchni stoi podeścik (który Dziecię me musiało przytargać z łazienki na okoliczność zobaczenia upragnionego roznosiciela poczty), obok podeściku Syn, smutny, że nie zobaczył pana listonosza. No bo do okna niestety, mimo podeściku, nie dosięga...
Zatroskana mówię, że następnym razem oboje zejdziemy odebrać pocztę i wtedy zobaczy pana listonosza.
A mój Syn na to, wyraźnie ucieszony: "Mamooo, a jak będę już urosły, to zostanę listonoszem!"
Słodziak! :)))))))))
Stoję pod domem z listonoszem, podpisuję odbiór poleconego i słyszę dobiegający zza uchylonego okna dachowego w kuchni głos Syna: "Mamoo, mamoo, chciałem zobaczyć!". Wołam, że już wracam, wchodzę na górę...
Pod moim wysoko osadzonym oknem w kuchni stoi podeścik (który Dziecię me musiało przytargać z łazienki na okoliczność zobaczenia upragnionego roznosiciela poczty), obok podeściku Syn, smutny, że nie zobaczył pana listonosza. No bo do okna niestety, mimo podeściku, nie dosięga...
Zatroskana mówię, że następnym razem oboje zejdziemy odebrać pocztę i wtedy zobaczy pana listonosza.
A mój Syn na to, wyraźnie ucieszony: "Mamooo, a jak będę już urosły, to zostanę listonoszem!"
Słodziak! :)))))))))
źródło: purecostumes.com |
środa, 17 października 2012
dziś suplement - biotebal
Postanowiłam napisać o suplemencie diety, jaki przyjmuję od półtora miesiąca.
Zwie się on Biotebal.
Są dwie moce tych pigułek - 2,5mg oraz 5mg. Ja biorę 5mg, jestem w połowie drugiego opakowania.
Zawiera głównie biotynę, która wspomaga procesy powstawania keratyny i różnicowania się komórek naskórka oraz włosów i paznokci, poprawiając ich stan.
Włosy wypadają mi regularnie i gęsto od dłuższego czasu. Garściami dosłownie.
Zdążyłam już w obawie przed wyłysieniem skrócić włosy 2 razy w ciągu ostatnich 3 miesięcy. Najpierw pozbyłam się jakichś 15cm, ścinając się na równo do ramion (włosy sięgały sporo za łopatki). Po kilku tygodniach pozbyłam się kolejnych centymetrów, cieniując włosy.
Nijak nie pomogło mi to wizualnie. Włosy lecą, jak leciały, a do tego jestem na początkowym etapie zapuszczania włosów - jak od lat :D
Kiedy koleżanka namówiła mnie na Biotebal, wspominała, że brała to jej koleżanka, której pomógł ten suplement po chemioterapii.
Zakupiłam. Mało tego, zaczęłam regularnie łykać (bo z regularnością u mnie licho zawsze było, hehe).
Cena - w okolicach dwudziestu kilku zł/opakowanie.
Co mogę powiedzieć po zużyciu 1,5 okakowania?
Włosy wypadają mi nadal w ilości nienormalnej. Wydaje mi się jednak, że mi zawsze mocno wypadały włosy, ale to nie wpływało na jakieś widoczne przerzedzenie. A ja chyba żyję przyzwyczajeniem z czasów ciąży i tuż po, kiedy włosów miałam 3 razy więcej, niż mam obecnie :)
Skóra się nie poprawiła, ale też nie mam z nią większych problemów właściwie.
Paznokcie - nic! Jak były papierowe i łamliwe, tak są.
Ale ale! Zauważyłam jedną przedziwną rzecz, której nie mogę przypisać niczemu innemu, niż Biotebalowi, bo nic innego nie łykam, ani się nie smaruję :D
Moje rzęsy - zrobiły się błyszczące, bardziej widoczne, mocniejsze i jest ich 2 razy więcej! Nie wiem, jak z długością, bo mam z natury bardzo długie. Ale zawsze były rzadziutkie i mizerne, potrzebowałam dużo wartsw naprawdę dobrego tuszu, żeby było jako tako. A teraz nawet najbardziej badziewny tusz, położony dwiema cienkimi warstwami, robi robotę :)
Tyle o suplementach, na dziś.
Zostawiam Was z kawałkiem z nowej płyty T.Love, który bardzo mi się spodobał :)
Zwie się on Biotebal.
Są dwie moce tych pigułek - 2,5mg oraz 5mg. Ja biorę 5mg, jestem w połowie drugiego opakowania.
Zawiera głównie biotynę, która wspomaga procesy powstawania keratyny i różnicowania się komórek naskórka oraz włosów i paznokci, poprawiając ich stan.
Włosy wypadają mi regularnie i gęsto od dłuższego czasu. Garściami dosłownie.
Zdążyłam już w obawie przed wyłysieniem skrócić włosy 2 razy w ciągu ostatnich 3 miesięcy. Najpierw pozbyłam się jakichś 15cm, ścinając się na równo do ramion (włosy sięgały sporo za łopatki). Po kilku tygodniach pozbyłam się kolejnych centymetrów, cieniując włosy.
Nijak nie pomogło mi to wizualnie. Włosy lecą, jak leciały, a do tego jestem na początkowym etapie zapuszczania włosów - jak od lat :D
Kiedy koleżanka namówiła mnie na Biotebal, wspominała, że brała to jej koleżanka, której pomógł ten suplement po chemioterapii.
Zakupiłam. Mało tego, zaczęłam regularnie łykać (bo z regularnością u mnie licho zawsze było, hehe).
Cena - w okolicach dwudziestu kilku zł/opakowanie.
Co mogę powiedzieć po zużyciu 1,5 okakowania?
Włosy wypadają mi nadal w ilości nienormalnej. Wydaje mi się jednak, że mi zawsze mocno wypadały włosy, ale to nie wpływało na jakieś widoczne przerzedzenie. A ja chyba żyję przyzwyczajeniem z czasów ciąży i tuż po, kiedy włosów miałam 3 razy więcej, niż mam obecnie :)
Skóra się nie poprawiła, ale też nie mam z nią większych problemów właściwie.
Paznokcie - nic! Jak były papierowe i łamliwe, tak są.
Ale ale! Zauważyłam jedną przedziwną rzecz, której nie mogę przypisać niczemu innemu, niż Biotebalowi, bo nic innego nie łykam, ani się nie smaruję :D
Moje rzęsy - zrobiły się błyszczące, bardziej widoczne, mocniejsze i jest ich 2 razy więcej! Nie wiem, jak z długością, bo mam z natury bardzo długie. Ale zawsze były rzadziutkie i mizerne, potrzebowałam dużo wartsw naprawdę dobrego tuszu, żeby było jako tako. A teraz nawet najbardziej badziewny tusz, położony dwiema cienkimi warstwami, robi robotę :)
Tyle o suplementach, na dziś.
Zostawiam Was z kawałkiem z nowej płyty T.Love, który bardzo mi się spodobał :)
wtorek, 16 października 2012
papryka z nadzieniem
Chodziła za mną od dobrego tygodnia. Bo kupiłam mielone, z zamiarem popełnienia ortodoksyjnych kotletów - naczelnego, obok schaboszczaka, polskiego dania stołowego.
Ale kotlety to nuda jakaś taka straszna. I banał...
A że przy okazji zakupów, zapachniało mi na stoisku warzywnym papryką, którą notabene uwielbiam pod każdą postacią, to kupiłam tę paprykę. I w domu urodziła się myśl!
Ale kotlety to nuda jakaś taka straszna. I banał...
A że przy okazji zakupów, zapachniało mi na stoisku warzywnym papryką, którą notabene uwielbiam pod każdą postacią, to kupiłam tę paprykę. I w domu urodziła się myśl!
- mielone
- cebula posiekana
- ryż ugotowany
- jajko
- trochę tartej bułki
- przyprawy
- koperek, pietruszka, ciut lubczyka
- starty żółty ser
- no i oczywiście papryka!
Wymieszałam, wymieszałam, doprawiałam, wymieszałam, napakowałam do wydrążonych połówek papryk, zapiekłam, na koniec zasypałam serem, jeszcze chwilę zapiekłam....
... i się zajadałam! :)))
Rodzina też się zajadała i mówiła, że pycha - nie wiem, czy to ze strachu, ale nie wnikałam ;)
Trochę zostało. Więc jak by ktoś był w pobliżu - zapraszam! :)))
Zdjęcia robione oczywiście na szybko (przed pożarciem) profesjonalnym aparatem w komórze :D
piątek, 12 października 2012
kilka fot z weekendu na jurze :)
To był intensywny weekend :)
Planowo mieliśmy cały spędzić w okolicach Ojcowa, ale ostatecznie wyszło tak, że byliśmy i w Ojcowie i na Śląsku w odwiedzinach u mojego taty i u przyjaciółki (to była niespodzianka - udana!).
W Ojcowie udało nam się przejść szlakiem do groty Łokietka, zwiedzić ją i wrócić tym samym szlakiem do miasteczka. Szlak był czarny. Podziwiam moją Młodzież - pierwsza wyprawa w życiu i machnął ten spacer z palcem w nosie (łącznie 6km, z czego połowa pod górę, plus zwiedzanie groty!). Chwilami to ja wymiękałam - ma się tą kondycję :D A Borys dzielnie zasuwał!
Po drodze z Ojcowa na Śląsk, wpadliśmy zobaczyć Pustynię Błędowską.
Na Śląsku już zdjęć nie robiliśmy. Za to pozwiedzaliśmy moje stare kąty, gdzie się wychowywałam, uczyłam, gdzie chadzałam...
Sentymentalna podróż, ale bardzo przyjemna :)
czwartek, 11 października 2012
zmiany, zmiany
Swoją chwilową nieobecność blogową pragnę usprawiedliwić pewnymi zmianami w naszym życiu rodzinnym :)
Zmiany te są dla mnie ogromnym przeżyciem. Szczerze mówiąc w ogóle, zupełnie się nie spodziewałam takiego czegoś. Ja - raczej wyluzowana matka, nie mająca aspiracji na bycie przysłowiową "matką polką"...
Ta właśnie ja dzisiaj 15 minut siedziałam w samochodzie pod przedszkolem i nie mogłam ruszyć z miejsca, bo łzy mi kapały po policzkach, jakbym się cebuli nakroiła!
Tak! Mój Syn był dzisiaj pierwszy dzień w przedszkolu! :)
Wróciłam wreszcie do domu. Pusto, dziwnie...
Po 4 godzinach pojechałam odebrać swą Młodzież. Spięta, zestresowana przekraczałam próg przedszkola.
A potem widziałam, jak moje dziecko się bawi, na zajęciach z gimnastyki. Jak wykonuje polecenia pani, jak współpracuje z dziećmi...
A potem musiałam opanowywać lament swojej Młodzieży, bo nie chciała z przedszkola wychodzić...
Jeszcze tego wszystkiego nie ogarniam.
Do tego cały dzień chodzę śnięta, bo najpierw z nerwów nie mogłam wczoraj zasnąć i udało się dopiero o 2 w nocy, a potem z nerwów obudziłam się po 6 i już się nie udało zasnąć ani na chwilkę... :)
Zmiany te są dla mnie ogromnym przeżyciem. Szczerze mówiąc w ogóle, zupełnie się nie spodziewałam takiego czegoś. Ja - raczej wyluzowana matka, nie mająca aspiracji na bycie przysłowiową "matką polką"...
Ta właśnie ja dzisiaj 15 minut siedziałam w samochodzie pod przedszkolem i nie mogłam ruszyć z miejsca, bo łzy mi kapały po policzkach, jakbym się cebuli nakroiła!
Tak! Mój Syn był dzisiaj pierwszy dzień w przedszkolu! :)
Wróciłam wreszcie do domu. Pusto, dziwnie...
Po 4 godzinach pojechałam odebrać swą Młodzież. Spięta, zestresowana przekraczałam próg przedszkola.
A potem widziałam, jak moje dziecko się bawi, na zajęciach z gimnastyki. Jak wykonuje polecenia pani, jak współpracuje z dziećmi...
A potem musiałam opanowywać lament swojej Młodzieży, bo nie chciała z przedszkola wychodzić...
Jeszcze tego wszystkiego nie ogarniam.
Do tego cały dzień chodzę śnięta, bo najpierw z nerwów nie mogłam wczoraj zasnąć i udało się dopiero o 2 w nocy, a potem z nerwów obudziłam się po 6 i już się nie udało zasnąć ani na chwilkę... :)
zdjęcie z wyprawy weekendowej na Jurę :) |
piątek, 28 września 2012
a jutro....
poniedziałek, 24 września 2012
czytanioholizm?
Muszę przyznać, że całe wieki nie czytałam książek... Wstyd!
Ja, która kiedyś, we wczesnym nastolactwie chłonęłam książki z prędkością światła... ja, która nie wyobrażałam sobie dnia bez książki... ja, która zepsułam sobie wzrok, czytając po nocach z latarką, żeby dobrnąć do końca książki, albo chociaż końca rozdziału...
Ta sama ja, od lat nie byłam w stanie przeczytać w całości żadnej książki. Udało mi się w ciąży przeczytać ze dwie... może trzy...
Jakiś ponad miesiąc temu zastękniłam. Na poważnie!
Pomyślałam sobie, że wymówki wymówkami, choć faktycznie niejednokrotnie nie było z tym dyskusji. Ale żyłam w poczuciu, że jednak zdradzam czytanie książek, do których pałałam taką namiętnością, z internetem, z facebookiem, z innymi różnymi zajęciami, które zabierają mój cenny czas, a bez których naprawdę można żyć!
Postanowiłam to zmienić, jakiś miesiąc temu właśnie.
Kupiłam czytnik e-booków i nastąpił przełom! Bo wreszcie mogę czytać nawet nocą, nie zapalając światła, które może zbudzić domowników, albo im przeszkadzać.
Od tego czasu czytam zawzięcie! Zresztą nie tylko e-booki. Bo w ciągu ostatniego miesiąca moja półka na regale z książkami w wersji ortodoksyjnej, wzbogaciła się o kolejne przynajmniej 8 pozycji (uwielbiam książkowe wyprzedaże!).
Wróciłam do pochłaniania książek i cholernie mi z tym dobrze!
Sama sobie się dziwię, że jednak mogę żyć bez facebooka, internetu, blogów i forów... Zamiast tego rozwalam się wygodnie na kanapie, z kubkiem pysznej herbaty, tudzież z innym napojem ;)
I otwieram knigę... i zapominam o świecie...
Dzisiaj, podczas zakupów meblowych w pobliskim M1, wstąpiłam do Media Markt, gdzie trwa książkowa wyprzedaż. Mocno już przerzedzona, ale znowu nabyłam dwie książki. Jako, że przed chwilą skończyłam czytać ostatnią swoją książkę, przymierzam się właśnie do którejś z powyższych. Daję sobie jeszcze chwilkę na poprzeżywanie ostatniej ;) A jutro zdecyduję :)
Ja, która kiedyś, we wczesnym nastolactwie chłonęłam książki z prędkością światła... ja, która nie wyobrażałam sobie dnia bez książki... ja, która zepsułam sobie wzrok, czytając po nocach z latarką, żeby dobrnąć do końca książki, albo chociaż końca rozdziału...
Ta sama ja, od lat nie byłam w stanie przeczytać w całości żadnej książki. Udało mi się w ciąży przeczytać ze dwie... może trzy...
Jakiś ponad miesiąc temu zastękniłam. Na poważnie!
Pomyślałam sobie, że wymówki wymówkami, choć faktycznie niejednokrotnie nie było z tym dyskusji. Ale żyłam w poczuciu, że jednak zdradzam czytanie książek, do których pałałam taką namiętnością, z internetem, z facebookiem, z innymi różnymi zajęciami, które zabierają mój cenny czas, a bez których naprawdę można żyć!
Postanowiłam to zmienić, jakiś miesiąc temu właśnie.
Kupiłam czytnik e-booków i nastąpił przełom! Bo wreszcie mogę czytać nawet nocą, nie zapalając światła, które może zbudzić domowników, albo im przeszkadzać.
Od tego czasu czytam zawzięcie! Zresztą nie tylko e-booki. Bo w ciągu ostatniego miesiąca moja półka na regale z książkami w wersji ortodoksyjnej, wzbogaciła się o kolejne przynajmniej 8 pozycji (uwielbiam książkowe wyprzedaże!).
Wróciłam do pochłaniania książek i cholernie mi z tym dobrze!
Sama sobie się dziwię, że jednak mogę żyć bez facebooka, internetu, blogów i forów... Zamiast tego rozwalam się wygodnie na kanapie, z kubkiem pysznej herbaty, tudzież z innym napojem ;)
I otwieram knigę... i zapominam o świecie...
Dzisiaj, podczas zakupów meblowych w pobliskim M1, wstąpiłam do Media Markt, gdzie trwa książkowa wyprzedaż. Mocno już przerzedzona, ale znowu nabyłam dwie książki. Jako, że przed chwilą skończyłam czytać ostatnią swoją książkę, przymierzam się właśnie do którejś z powyższych. Daję sobie jeszcze chwilkę na poprzeżywanie ostatniej ;) A jutro zdecyduję :)
Bajdełej, wybieram się po okulary w tym tygodniu. Lata już nie te :D to i wzrok szwankuje... A niestety ostatnie okulary, sprzed 4 lat, okazują się mieć niewłaściwą moc już...
Eeech, starość... :D
niedziela, 16 września 2012
włosomaniacki żal
Kiedy moje włosy urosły do takiej długości, jakiej w całym swoim życiu nie pamiętam, postanowiłam zacząć o nie dbać. Pieszczotliwie wręcz. Dotąd stosowałam tylko odżywkę CZASEM, byle jaki szampon, prostowałam suszyłam na gorąco, modelowałam, rozjaśniałam, farbowałam co chwilę na inny kolor... robiłam wszystkie możliwe zakazane rzeczy! Gdy pojawiał się dramat, waliłam na łeb jakąś ekstra drogą maskę, albo robiłam "rytuał" na włosy w jakimś salonie fryzjerskim. Pomagało!
Miałam włosy mocne, naprawdę ładne, błyszczące, bezproblemowe.
Potem postanowiłam je zacząć rozpieszczać...
Olejowania, sraty taty, picie drożdży (a fuj!), suplementy... nie suszyłam, wyrzuciłam prostownicę... wcierki, ampułki, pierdoły....
Nie przedobrzałam, stosowałam umiar. Nie wszystko na raz. Tylko bardziej dbałam...
I co?
I zaczęły wypadać garściami, zmatowiały, zrobiły się strąki, straciły swoją "jędrność"... Zrobiła się jakaś kompletna masakra. A ja, coraz bardziej załamana, próbowałam coraz to nowych sposobów...
Wszystko na nic! Jedynie wcierki przyspieszyły porost i to widocznie! Reszta? NIC. Wielkie NIC.
Po 9 miesiącach takich zmagań, postanowiłam je ściąć, żeby odżyły... I gówno! Nie odżyły nic a nic, a ja mam 20cm mniej włosów :/
Wczoraj się wściekłam, umyłam, nałożyłam pierwszą z brzegu odżywkę. Potem wytarłam energicznie w ręcznik, wysuszyłam gorącą suszarką...
I co?
I mam pięknie ułożone włosy, błyszczące jak nigdy! Miękkie, miłe i pachnące!
I bądź tu, człowieku, mądry....
Może moje włosy lubią, jak się nad nimi znęcam? Może wtedy dopiero czują, że żyją? :D
Miałam włosy mocne, naprawdę ładne, błyszczące, bezproblemowe.
Potem postanowiłam je zacząć rozpieszczać...
Olejowania, sraty taty, picie drożdży (a fuj!), suplementy... nie suszyłam, wyrzuciłam prostownicę... wcierki, ampułki, pierdoły....
Nie przedobrzałam, stosowałam umiar. Nie wszystko na raz. Tylko bardziej dbałam...
I co?
I zaczęły wypadać garściami, zmatowiały, zrobiły się strąki, straciły swoją "jędrność"... Zrobiła się jakaś kompletna masakra. A ja, coraz bardziej załamana, próbowałam coraz to nowych sposobów...
Wszystko na nic! Jedynie wcierki przyspieszyły porost i to widocznie! Reszta? NIC. Wielkie NIC.
Po 9 miesiącach takich zmagań, postanowiłam je ściąć, żeby odżyły... I gówno! Nie odżyły nic a nic, a ja mam 20cm mniej włosów :/
Wczoraj się wściekłam, umyłam, nałożyłam pierwszą z brzegu odżywkę. Potem wytarłam energicznie w ręcznik, wysuszyłam gorącą suszarką...
I co?
I mam pięknie ułożone włosy, błyszczące jak nigdy! Miękkie, miłe i pachnące!
I bądź tu, człowieku, mądry....
Może moje włosy lubią, jak się nad nimi znęcam? Może wtedy dopiero czują, że żyją? :D
niedziela, 2 września 2012
mozarella inaczej
Pomysł sałatowy podsunęła mi koleżanka (dzięki Maggie).
A że znudziła mi się mozarella z pomidorami, postanowiłam poeksperymentować i do pokrojonej, skropionej oliwą z oliwek mozarelli, dodałam wymieszaną sałatę karbowaną z moją ulubioną rukolą, posypane odrobiną startego sera i uprażonym słonecznikiem. Ja tylko odrobinę posoliłam, ale można w sumie skropić odrobiną soku z cytryny, albo octu winnego, można doprawić wedle uznania.
Eksperyment uważam za całkiem udany. Mozarella z żółtym serem wcale się nie pogryzły :) A sałata z prażonym słonecznikiem smakuje wybornie!
Muszę jeszcze spróbować dorzucić prażony sezam i migdały :)))
Polecam!
A że znudziła mi się mozarella z pomidorami, postanowiłam poeksperymentować i do pokrojonej, skropionej oliwą z oliwek mozarelli, dodałam wymieszaną sałatę karbowaną z moją ulubioną rukolą, posypane odrobiną startego sera i uprażonym słonecznikiem. Ja tylko odrobinę posoliłam, ale można w sumie skropić odrobiną soku z cytryny, albo octu winnego, można doprawić wedle uznania.
Eksperyment uważam za całkiem udany. Mozarella z żółtym serem wcale się nie pogryzły :) A sałata z prażonym słonecznikiem smakuje wybornie!
Muszę jeszcze spróbować dorzucić prażony sezam i migdały :)))
Polecam!
piątek, 31 sierpnia 2012
garry, budka i ... jeden z najpiękniejszych utworów...
Kiedy w 2004 roku, oglądając Opole, usłyszałam słowa Krzysztofa Cugowskiego, zapowiadające Garry Brooker'a, siedziałam jak zaczarowana przed telewizorem, niemal w bezruchu, może i nawet bez tchu :)))
A potem, jakimś cholernie dziwnym trafem, zapomniałam nazwiska Garry'ego, zapomniałam, że zespół zwał się Procol Harum, zapomniałam, jaki był tytuł utworu...
Zaśpiewanie, albo chociażby zanucenie melodii znajomym, żeby odświeżyli moją pamięć, było niemożliwe, nieosiągalne dla moich strun głosowych, a do tego wciąż narzucały mi się na krtań fragmenty inych melodii w podobnej tonacji...
Szukałam i szukałam...
Zajęło mi to kilka lat.
Któregoś dnia przesiedziałam przed youtubem pół nocy, przerabiając wszystkich możliwych Garrych!
Upór przyniósł nagrodę!
Jakież było moje zdziwienie, że to było takie proste! Że ten klasyk nie mógł nijak umknąć mojej pamięci... a jednak to zrobił :D
Przeszczęśliwa, że znowu go mam! że wiem! że już nigdy nie zapomnę!
Drodzy moi! Oto jeden z najpiękniejszych utworów, jakie znam!
A potem, jakimś cholernie dziwnym trafem, zapomniałam nazwiska Garry'ego, zapomniałam, że zespół zwał się Procol Harum, zapomniałam, jaki był tytuł utworu...
Zaśpiewanie, albo chociażby zanucenie melodii znajomym, żeby odświeżyli moją pamięć, było niemożliwe, nieosiągalne dla moich strun głosowych, a do tego wciąż narzucały mi się na krtań fragmenty inych melodii w podobnej tonacji...
Szukałam i szukałam...
Zajęło mi to kilka lat.
Któregoś dnia przesiedziałam przed youtubem pół nocy, przerabiając wszystkich możliwych Garrych!
Upór przyniósł nagrodę!
Jakież było moje zdziwienie, że to było takie proste! Że ten klasyk nie mógł nijak umknąć mojej pamięci... a jednak to zrobił :D
Przeszczęśliwa, że znowu go mam! że wiem! że już nigdy nie zapomnę!
Drodzy moi! Oto jeden z najpiękniejszych utworów, jakie znam!
poniedziałek, 27 sierpnia 2012
dialogi z synem vol.2
* zachowane zostało oryginalne słownictwo
Syn: kolorowam warzywa! na niebiesko!
Tata: a powiedz mi, które warzywa Twoim zdaniem są niebieskie??
Syn: warzywa z kolorowanek!
Prawda, że nie sposób się nie zgodzić?
Normalnie nas dziecko zagięło :)))
A na deser foto.
Autoportret by Młodzież :)))
czwartek, 23 sierpnia 2012
zlot militarny Borne Sulinowo - dużo zdjęć :)))
Jak już Wam wiadomo od Ani z Wichrowego Wzgórza oraz od Czesterka - w dniach 16-19 sierpnia w Bornem Sulinowie w zachodniopomorskim odbył się Międzynarodowy Zlot Pojazdów Militarnych 2012. To już 12 taki zlot w tej miejscowości.
Jako, że moje rodzinne strony to właśnie zachodniopomorskie, a moja Mama mieszka 30 km od Bornego - musiałam tam być. Zwłaszcza, że w zeszłych latach jakoś wciąż nie trafialiśmy z terminem wakacji, żeby pojechać zobaczyć na własne oczy.
Tym razem się udało!
Ściągnęliśmy Czesterka z mężem i ruszyliśmy na zlot. Byliśmy 2 razy - w piątek i w sobotę.
O ile sobota pozostawiała wiele do życzenia, bo na tankodromie tak szalały wszelkie pojazdy, że wszystko osnute było niewyobrażalnymi tumanami kurzu i pyłu, tak w piątek bardzo fajnie spędziliśmy tam kilka godzin.
Udało nam się przejechać po tankodromie starą ciężarówką marki Ural, oczywiście na pace, na stojąco :D A potem jeszcze przejechaliśmy się Uazem i od tego czasu planujemy sobie kupić taki wóz :D
Generalnie bardzo mi się podobało! W sumie to byłam zachwycona ilością militariów, które można było pooglądać, kupić, poznać :) Osobiście zanabyłam sobie wojskowy chlebak (taka torba śmieszna), nieśmiertelniki wybite na starej maszynie, z moimi danymi, bojówki moro, menażkę wojskową i niezbędnik w postaci noża, widelca, łyżki i otwieracza - wszystko składane w jedną całość :) A, no i nie byłabym sobą, jakbym sobie nie sprawiła ruskiej furażerki :D
Jedliśmy grochówkę polową i pyszny chleb ze swojskim smalcem i ogórem! Niebo w gębie!
Co mi nie pasowało i trochę było irytujące (pomijając sobotnie tony kurzu, które odchrząkiwałam jeszcze w niedzielę wieczorem), to te wszystkie budy zapiekankowo - kebabowe, stojące pomiędzy budami z polowym jedzeniem. Nie muszę wspominać, że do tych kebabów były największe kolejki? A tego to już kompletnie nie kumam :| No i druga rzecz - pomiędzy straganami, gdzie można było kupić sobie wojskowe mundury, sprzęt, granaty i inne "wojenne wynalazki", stały sobie stragany z neonowymi różowymi bransoletkami i opaskami z rogami, świecącymi w ciemnościach i tego typu odpustowe buble. Albo dmuchane baloniki z serii bajek Disney'a. Kompletnie to nie pasowało do krajobrazu, psuło jego jednolitość i wybijało z "wojskowych fantazji". No bo przyznać muszę, że fantazja naprawdę na poziomie! Jestem pełna podziwu dla wszystkich tych miłośników militariów, którzy w części niedostępnej dla turystów (można było pooglądać zza płotków, ale nie-uczestnicy nie mieli wstępu na obozowisko) rozkładali te swoje bazy, robili sobie okopy... naprawdę można było się poczuć, jak w środku wojskowej osady, gdzie stacjonują żołnierze... sprzed lat :))) A było i wojsko polskie i sowieckie i ss-mani spacerowali sobie po okolicy. Wielu z nich w pełnym rynsztunku, z bronią, odziani we wszystek możliwy sprzęt taktyczny dla danej jednostki (w tych upałach!). Wielu ludzi pewno widziało spacerujących z piwkiem "wojskowych". Rozumiem, bo sama takich mnóstwo widziałam. Ale ponieważ zawsze ciągnęło mnie do wojska, do tych wszystkich z nim związanych spraw, spacerowałam sobie tam patrząc na to, co się dzieje, okiem miłośniczki i naprawdę dostrzegałam bardzo często tą pasję w ludziach, którym chciało się taki performance wykonać :) Było na co popatrzeć! Miałam także poczucie, że Ci ludzie - uczestnicy zlotu - czują się ze sobą, jak rodzina. To było widać i było czuć! Na serio zazdroszczę im takiego freak'a :)
Byli też wojacy na koniach (pułk rekonstrukcyjny strzelców konnych), którzy popisywali się umiejętnościami.
A wieczorem zaśpiewała Kora Jackowska.
Myślę, że za rok znowu się tam wybierzemy. Może nawet własnym Uazem! :D
I spróbujemy zabrać ze sobą przyjaciół :)
A teraz zdjęcia :))) Sporo ich, ale musiałam :)))
Jako, że moje rodzinne strony to właśnie zachodniopomorskie, a moja Mama mieszka 30 km od Bornego - musiałam tam być. Zwłaszcza, że w zeszłych latach jakoś wciąż nie trafialiśmy z terminem wakacji, żeby pojechać zobaczyć na własne oczy.
Tym razem się udało!
Ściągnęliśmy Czesterka z mężem i ruszyliśmy na zlot. Byliśmy 2 razy - w piątek i w sobotę.
O ile sobota pozostawiała wiele do życzenia, bo na tankodromie tak szalały wszelkie pojazdy, że wszystko osnute było niewyobrażalnymi tumanami kurzu i pyłu, tak w piątek bardzo fajnie spędziliśmy tam kilka godzin.
Udało nam się przejechać po tankodromie starą ciężarówką marki Ural, oczywiście na pace, na stojąco :D A potem jeszcze przejechaliśmy się Uazem i od tego czasu planujemy sobie kupić taki wóz :D
Generalnie bardzo mi się podobało! W sumie to byłam zachwycona ilością militariów, które można było pooglądać, kupić, poznać :) Osobiście zanabyłam sobie wojskowy chlebak (taka torba śmieszna), nieśmiertelniki wybite na starej maszynie, z moimi danymi, bojówki moro, menażkę wojskową i niezbędnik w postaci noża, widelca, łyżki i otwieracza - wszystko składane w jedną całość :) A, no i nie byłabym sobą, jakbym sobie nie sprawiła ruskiej furażerki :D
Jedliśmy grochówkę polową i pyszny chleb ze swojskim smalcem i ogórem! Niebo w gębie!
Co mi nie pasowało i trochę było irytujące (pomijając sobotnie tony kurzu, które odchrząkiwałam jeszcze w niedzielę wieczorem), to te wszystkie budy zapiekankowo - kebabowe, stojące pomiędzy budami z polowym jedzeniem. Nie muszę wspominać, że do tych kebabów były największe kolejki? A tego to już kompletnie nie kumam :| No i druga rzecz - pomiędzy straganami, gdzie można było kupić sobie wojskowe mundury, sprzęt, granaty i inne "wojenne wynalazki", stały sobie stragany z neonowymi różowymi bransoletkami i opaskami z rogami, świecącymi w ciemnościach i tego typu odpustowe buble. Albo dmuchane baloniki z serii bajek Disney'a. Kompletnie to nie pasowało do krajobrazu, psuło jego jednolitość i wybijało z "wojskowych fantazji". No bo przyznać muszę, że fantazja naprawdę na poziomie! Jestem pełna podziwu dla wszystkich tych miłośników militariów, którzy w części niedostępnej dla turystów (można było pooglądać zza płotków, ale nie-uczestnicy nie mieli wstępu na obozowisko) rozkładali te swoje bazy, robili sobie okopy... naprawdę można było się poczuć, jak w środku wojskowej osady, gdzie stacjonują żołnierze... sprzed lat :))) A było i wojsko polskie i sowieckie i ss-mani spacerowali sobie po okolicy. Wielu z nich w pełnym rynsztunku, z bronią, odziani we wszystek możliwy sprzęt taktyczny dla danej jednostki (w tych upałach!). Wielu ludzi pewno widziało spacerujących z piwkiem "wojskowych". Rozumiem, bo sama takich mnóstwo widziałam. Ale ponieważ zawsze ciągnęło mnie do wojska, do tych wszystkich z nim związanych spraw, spacerowałam sobie tam patrząc na to, co się dzieje, okiem miłośniczki i naprawdę dostrzegałam bardzo często tą pasję w ludziach, którym chciało się taki performance wykonać :) Było na co popatrzeć! Miałam także poczucie, że Ci ludzie - uczestnicy zlotu - czują się ze sobą, jak rodzina. To było widać i było czuć! Na serio zazdroszczę im takiego freak'a :)
Byli też wojacy na koniach (pułk rekonstrukcyjny strzelców konnych), którzy popisywali się umiejętnościami.
A wieczorem zaśpiewała Kora Jackowska.
Myślę, że za rok znowu się tam wybierzemy. Może nawet własnym Uazem! :D
I spróbujemy zabrać ze sobą przyjaciół :)
A teraz zdjęcia :))) Sporo ich, ale musiałam :)))
poniedziałek, 20 sierpnia 2012
wróciliśmy z wakacji
Spędziliśmy wspaniałe 2 tygodnie wakacji u babci (mojej mamy) na wsi, pośród leśnej głuszy, z dala od zgiełku, hałasów, spalin, tłumów.
2 tygodnie prawie całkowitego odcięcia od internetu, komputera. Naładowaliśmy akumulatory.
Młodzież spędzała niemal całe dnie na dworze, biegając z psami, chadzając z babcią na grzyby do lasu, kąpiąc się w balii z wodą, albo w jeziorze w pobliskiej miejscowości.
Zajadaliśmy się swojskimi jajkami od szczęśliwych kur, warzywami zebranymi w ogródku, grzybami we wszelkiej postaci, rybami złowionymi w stawie pod domem, kiełbaskami z ogniska... Sielanka!
Wróciliśmy wczoraj wieczorem.
Chociaż było fantastycznie, to jednak już trochę tęskniłam za domem :) I za komputerem z internetem też ;)))
2 tygodnie prawie całkowitego odcięcia od internetu, komputera. Naładowaliśmy akumulatory.
Młodzież spędzała niemal całe dnie na dworze, biegając z psami, chadzając z babcią na grzyby do lasu, kąpiąc się w balii z wodą, albo w jeziorze w pobliskiej miejscowości.
Zajadaliśmy się swojskimi jajkami od szczęśliwych kur, warzywami zebranymi w ogródku, grzybami we wszelkiej postaci, rybami złowionymi w stawie pod domem, kiełbaskami z ogniska... Sielanka!
Wróciliśmy wczoraj wieczorem.
Chociaż było fantastycznie, to jednak już trochę tęskniłam za domem :) I za komputerem z internetem też ;)))
wtorek, 7 sierpnia 2012
i po pucharze
Wakacyjny czas, kiedy zlatujemy się na pucharze w Miedzianej Górze, to dla mnie coś absolutnie fantastycznego, nie do porównania z czymkolwiek!
Żeby nie przynudzać tutaj tematyką motoryzacyjną, wrzucam tylko fotkę - pamiątkę :)
Ktoś pytał, co to za auto.
Otóż to jest, moi mili, Ford Capri.
Ten egzemplarz wyprodukowano w 1978 roku :))))
Żeby nie przynudzać tutaj tematyką motoryzacyjną, wrzucam tylko fotkę - pamiątkę :)
Ktoś pytał, co to za auto.
Otóż to jest, moi mili, Ford Capri.
Ten egzemplarz wyprodukowano w 1978 roku :))))
czwartek, 2 sierpnia 2012
puchar
Wyjeżdżamy jutro na puchar capri.
W związku z tym, że tata do późna w pracy, a autko brudne, jak diabli (uroki mieszkania w lesie - klejący pył, pełno tałatajstwa z drzew, osadzającego się na karoserii...) postanowiliśmy z Młodzieżą dokonać umycia :)
Zeszło nam ponad 2 godziny, bo szorowania było co niemiara!
A wieczorem posprzątamy jeszcze w środku, sprawdzimy wszystko, czy działa po "drobnych naprawach" ... i można jutro ruszać! :)))
W związku z tym, że tata do późna w pracy, a autko brudne, jak diabli (uroki mieszkania w lesie - klejący pył, pełno tałatajstwa z drzew, osadzającego się na karoserii...) postanowiliśmy z Młodzieżą dokonać umycia :)
Zeszło nam ponad 2 godziny, bo szorowania było co niemiara!
A wieczorem posprzątamy jeszcze w środku, sprawdzimy wszystko, czy działa po "drobnych naprawach" ... i można jutro ruszać! :)))
środa, 1 sierpnia 2012
z cyklu "dialogi z synem"
Dialog sprzed godziny.
Występują Syn (S) i mama (M).
S: mamo, a co znasz na literkę dżej?
M: na literkę J? znam na przykład jeża.
S: ooo, jeża, tak! a co znasz na literkę Z?
M: na Z znam zebrę. a Ty co znasz na literkę Z?
S: znam królika!
M: kochanie, królik jest na K, na Z może być ewentualnie zając.
S: zając? ZWARIOWAŁAŚ MAMO?
yyyy..... :)))))
Występują Syn (S) i mama (M).
S: mamo, a co znasz na literkę dżej?
M: na literkę J? znam na przykład jeża.
S: ooo, jeża, tak! a co znasz na literkę Z?
M: na Z znam zebrę. a Ty co znasz na literkę Z?
S: znam królika!
M: kochanie, królik jest na K, na Z może być ewentualnie zając.
S: zając? ZWARIOWAŁAŚ MAMO?
yyyy..... :)))))
poniedziałek, 30 lipca 2012
weekendowe pozdrowienia znad morza :)
Już w domu.
Wspominam ciepłą (o dziwo!) wodę w morzu... i chcę znowu!
Obowiązkowo w tym roku muszę jeszcze choć raz zaliczyć morze :)))
niedziela, 22 lipca 2012
pysznie i zdrowo... no prawie zdrowo ;)
Zdrowo, bo brzoskwinia, kiwi, melon, maliny, jagody i jabłko...
No prawie zdrowo, bo bita śmietana... dużo :))))
Taką pyszną raczyłam się dzisiaj kolacją! :)
piątek, 20 lipca 2012
amy... i "wiatr we włosach"...
Coraz bardziej zasłuchuję się w Amy Macdonald.
Niektóre jej kawałki, gdy tylko zaczynają brzmieć, na poważnie zaczynają mi podpowiadać, żeby wsiąść w samochód nocą, kiedy na drogach jest tak spokojnie, iż ma się cząstkowe poczucie, że jest się panem/panią tych dróg... I pędzić sobie naprzód, stukając palcami w kierownicę, subtelnie, zgodnie z rytmem grającym w duszy...
W sumie nie musi być nocą. Może być nad ranem... Bladym świtem też niewiele dzieje się na drodze, a dodatkowo zawsze mam o tej porze to niesamowite poczucie, że właśnie zaczyna się nowa szansa... nowy etap... nowy rozdział... Ludzie budzą się do zmagań z kolejnym dniem. Niektórzy właśnie w zacisznych zakątkach swych domów, dopijają poranną kawę, po której muszą wyjść do pracy... A ja jadę! Przed siebie! Wcale nie szybko... Jestem wolna, jak ptak!
Życzyłabym sobie tylko, dla dopełnienia całości, żeby w taką nadranną podróż wybrać się autem, którego karoseria liczy sobie już co najmniej 35 lat... i którego silnik wybrzmiewa sobie na wolnych obrotach stłumionym gulgotaniem... takie, dajmy na to, 4-litrowe V8 mogłoby być... ;)
Niektóre jej kawałki, gdy tylko zaczynają brzmieć, na poważnie zaczynają mi podpowiadać, żeby wsiąść w samochód nocą, kiedy na drogach jest tak spokojnie, iż ma się cząstkowe poczucie, że jest się panem/panią tych dróg... I pędzić sobie naprzód, stukając palcami w kierownicę, subtelnie, zgodnie z rytmem grającym w duszy...
W sumie nie musi być nocą. Może być nad ranem... Bladym świtem też niewiele dzieje się na drodze, a dodatkowo zawsze mam o tej porze to niesamowite poczucie, że właśnie zaczyna się nowa szansa... nowy etap... nowy rozdział... Ludzie budzą się do zmagań z kolejnym dniem. Niektórzy właśnie w zacisznych zakątkach swych domów, dopijają poranną kawę, po której muszą wyjść do pracy... A ja jadę! Przed siebie! Wcale nie szybko... Jestem wolna, jak ptak!
Życzyłabym sobie tylko, dla dopełnienia całości, żeby w taką nadranną podróż wybrać się autem, którego karoseria liczy sobie już co najmniej 35 lat... i którego silnik wybrzmiewa sobie na wolnych obrotach stłumionym gulgotaniem... takie, dajmy na to, 4-litrowe V8 mogłoby być... ;)
niedziela, 15 lipca 2012
Subskrybuj:
Posty (Atom)